Samolot, lot, ból tyłka i w końcu na miejscu

  • 23 sierpnia 2011
  • 0

Nieźle... Wsiadłem do samolotu i poleciałem. Poleciałem około 7 tyś mil do celu mojej pracy - Singapuru. Jestem programistą, więc raczej nie lubię rzeczy w stanie nieokreślonym. Wolę klarowne i zadane z góry stany. Tutaj jednak wiele zmiennych i żadnej stałej. Nie wiedziałem co o tym sądzić, jednak ciekawość pchała mnie do przodu.



Oczywiście na pokładzie samolotu jedzenia to się spodziewałem, ale przyznam, że bardzo mnie Lufthansa zaskoczyła. Nie dość, że mogłem sobie wybrać jedzonko (kurczak, świnka, wegetariańskie) to do tego jeszcze trzasnąć piwko, szklankę winka lub soczek jak kto woli. Do kolacji jak znalazł! Szkoda tylko, że podali kolację o godzinie 24:00... hmm kto jada o tej porze!? Ja nie!

Tak, czy owak miły posiłek jednak toż to był. Nie dość, że smaczny to jeszcze jedzony...pałeczkami. Ba! No przecież leciałem do Azji, prawda, to i pałeczki obsługa podała? Niestety podróż była długa. Wyleciałem z Wrocławia o godzinie 19 i na miejsce czasu polskiego dotarłem o 10:30.

Umilałem sobie podróż graniem na PSP. Po obiciu wielu zmęczonych gęb w God Of War przyszedł czas na oglądanie filmów w zagłówku fotela. Tutaj brawa dla Lufthansy (czy ja się powtarzam? Drugi raz im biję brawo) mogłem obejrzeć sobie legalnie Thora. Film na który chciałem iść do kina.. i w sumie dobrze, że nie poszedłem. Ufff... gdyby nie oglądanie filmów podczas lotu i giercowanie na PSP to pewnie przechodziłbym katusze podczas tak długiego lotu. Niemniej Thor uspał mnie i resztę lotu przekimałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz