Tym razem wyspa Sentosa w natarciu

  • 11 września 2011
  • 0
W końcu udałem się na lokalną plażę, a właściwie na jedną z wielu plaż jakie tutaj są. Niestety pogoda nie była udana w ten weekend, więc nie da się ukryć, iż nie zażywałem kąpieli. Niemniej fakt jest faktem - woda baaaardzo ciepła. Nie jest to Bałtyk :)

Poniżej fotki z wycieczki. Wyspa nazywa się Sentosa, a na nie ukochane moje plaże.

Po komentarzu jednego z czytelników bloga. Informuje, a zarazem zaznaczam każdemu kto chce poczytać moje wpisy - nie, nie mam tutaj przewodnika (sic!), bo nie jestem tutaj na wakacjach! Mieszkam tu, pracuję i żyję. Singapur poznaje powoli i że tak powiem "przy okazji". Często mogę się mylić w swoich przemyśleniach, czy też nie trafiać dokładnie z opisem zdjęć. Nie jestem do diabła biurem podróży!



Okolice Vivo City - duże centrum handlowe w pobliży wyspy Sentosa. Z tego centrum do wyspy już spacerkiem promenadą.


Trochę się nakręciłem tu i tam zanim znalazłem tę promenadę, która doprowadziła mnie w końcu (sic!) do plaży.










Tak, tak. Na horyzoncie już widać Senstose.



Wszyscy mówią, iż pieprzowy krab jest specjalnością lokalnej kuchni...hmmm czy się skusić? Narazie dziękuję, ale na pewno skorzystam :)


Po zejsciu z promenady w końcu trafiłem :)



Jak ktoś nie chce chodzić to może skorzystać z transportu, jeździ często i szybko.




Trzeba przyznać, iż miejsce jest urocze!



Oczywiście na wyspie jest wiele innych atrakcji, ale to już do zwiedzania jak to woli. Ja chciałem tylko i wyłącznie plażę.


W końcu dotarłem do plaży! W końcu :)



Bardzo dobre jest to, iż siedzi na straży ratownik. Jest to zawsze spokojniejsza kąpiel.




Nie tylko ja robiłem zdjęcia :)



Teraz przejście mostem na najdalej wysynięty w kierunku Australii punkt Singapuru.




Nie powiem, nieźle się to bujało...







Na poniższym zdjęciu widać tablicę informacyjną - zdjęcie zrobiłem w miejscu, które jest najdalej wysuniętym punktem kontynentalnej Azji w kierunku południa (sic!).






Na luzie, kontemplując rzeczywistość leżę sobie oto ja - na plaży.



"Dzikie" życie chodzi sobie tu i tam. Oczywiście nie dokarmiamy!



Teraz coś dla mojej córki. Statek piracki właśnie jest kończony i zapewne niedługo zostanie oddany do użytku. Oj będzie się jej to podobać.



Prześliczna fontanna. Kolory niczym żywe.












Oczywiście jak wszędzie, tak i tutaj nie może zabraknąć ikony miasta. Nazywa się Merlion - jest to pół ryba, pół lew.



Akurat trafiłem na jakiś występ kobiety z Australii, która robiła pokaz cyrkowych akrobacji. Całkiem, całkiem jej to wychodziło.



Kolejne miejsce rozrywki, tym razem Universal.


Nie tylko mnie człapanie pieszo wymęczyło. Przyjemnie było sobie posiedzieć, choć trochę kropiło :(


Zmęczony... buty też ;-)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz