Poniżej fotki z wycieczki. Wyspa nazywa się Sentosa, a na nie ukochane moje plaże.
Po komentarzu jednego z czytelników bloga. Informuje, a zarazem zaznaczam każdemu kto chce poczytać moje wpisy - nie, nie mam tutaj przewodnika (sic!), bo nie jestem tutaj na wakacjach! Mieszkam tu, pracuję i żyję. Singapur poznaje powoli i że tak powiem "przy okazji". Często mogę się mylić w swoich przemyśleniach, czy też nie trafiać dokładnie z opisem zdjęć. Nie jestem do diabła biurem podróży!
Okolice Vivo City - duże centrum handlowe w pobliży wyspy Sentosa. Z tego centrum do wyspy już spacerkiem promenadą.
Trochę się nakręciłem tu i tam zanim znalazłem tę promenadę, która doprowadziła mnie w końcu (sic!) do plaży.
Tak, tak. Na horyzoncie już widać Senstose.
Wszyscy mówią, iż pieprzowy krab jest specjalnością lokalnej kuchni...hmmm czy się skusić? Narazie dziękuję, ale na pewno skorzystam :)
Po zejsciu z promenady w końcu trafiłem :)
Jak ktoś nie chce chodzić to może skorzystać z transportu, jeździ często i szybko.
Trzeba przyznać, iż miejsce jest urocze!
Oczywiście na wyspie jest wiele innych atrakcji, ale to już do zwiedzania jak to woli. Ja chciałem tylko i wyłącznie plażę.
W końcu dotarłem do plaży! W końcu :)
Bardzo dobre jest to, iż siedzi na straży ratownik. Jest to zawsze spokojniejsza kąpiel.
Nie tylko ja robiłem zdjęcia :)
Teraz przejście mostem na najdalej wysynięty w kierunku Australii punkt Singapuru.
Nie powiem, nieźle się to bujało...
Na poniższym zdjęciu widać tablicę informacyjną - zdjęcie zrobiłem w miejscu, które jest najdalej wysuniętym punktem kontynentalnej Azji w kierunku południa (sic!).
Na luzie, kontemplując rzeczywistość leżę sobie oto ja - na plaży.
"Dzikie" życie chodzi sobie tu i tam. Oczywiście nie dokarmiamy!
Teraz coś dla mojej córki. Statek piracki właśnie jest kończony i zapewne niedługo zostanie oddany do użytku. Oj będzie się jej to podobać.
Prześliczna fontanna. Kolory niczym żywe.
Oczywiście jak wszędzie, tak i tutaj nie może zabraknąć ikony miasta. Nazywa się Merlion - jest to pół ryba, pół lew.
Akurat trafiłem na jakiś występ kobiety z Australii, która robiła pokaz cyrkowych akrobacji. Całkiem, całkiem jej to wychodziło.
Kolejne miejsce rozrywki, tym razem Universal.
Nie tylko mnie człapanie pieszo wymęczyło. Przyjemnie było sobie posiedzieć, choć trochę kropiło :(
Zmęczony... buty też ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz