Wigilia na Bali

  • 16 września 2012
  • 0
Jak już wspomniałem w poprzednim poście. W zeszłym roku spędziliśmy przeurocze, a zarazem magiczne święta na Bali (Indonezja). Wiem, że mineło już sporo czasu od tych świąt, ale postanowiłem się podzielić kilkoma zdjęciami.

Moja córka próbuje dorwać wiewiórkę


Cały wylot, jak i podróż była bardzo ciekawa. Niestety zaczeło się dość kiepsko, gdyż chcąc kupić bilety wszystkie były już sprzedane. Loty, które zostały dostępne były w takiej cenie, że aż szkoda wspominać - trzykrotnie zawyższa cena. Wiadomo święta Bożego Narodzenia, branża jedzie na najwyższych obrotach.

Szukaliśmy więc jak najkorzystniejszej drogi na Bali, więc musieliśmy kupować bilety na lot "składany". Międzylądowanie było w Dżakarcie. Tutaj pewna dygresja. Mieszkając już jakiś czas w Singapurze, Dżakarta zrobiła na nas dość mocne wrażenie.

Wszystko było, jkaby to rzec, dość chaotyczne, słabo zorganizowane, zniszczone i bez większego wysiłku można było zobaczyć biedę, która jest z goła dość rzadkim widokiem w Singapurze.

Niesamowicie podobały nam się te figury ogrodowe.
Nie dość, że były piękne to jeszcze w bardzo przystępnej cenie.

Był to dla nas pierszy kontakt z Indonezją, więc hmmm... chodziliśmy z otwartymi buziami, nie mogąc się nadziwić wielu rzeczą. Co było dość kiepsko zorganizowane na lotnisku w Dżakarcie (lotnisko międzynaroowe dodam) to musieliśmy sami sobie poszukać gdzie nasz lot jest odprawiany.

Obsługa lotniska, a tym bardziej zwykli ludzie bardzo, ale to bardzo kiepsko mówili po angielsku, więc pełni stresu biegaliśmy po lotnisku szukając naszego terminala. Tablice informacyjen owszem pokazywały na jakim terminalu mamy szukać naszego lotu, ale znaleźć ten ów terminal to był wyczyn.

Hotel w którym byliśmy

W końcu dopadliśmy jakiegoś młodego człowieka, który dukanym angielskim powiedział nam, że musimy iśc na autobus, a później dojechać tym autobusem do innego terminala (joko, że lot Dżakarta- Balo to był lot lokalny, więc jasna sprawa - terminal lokalny).

Stresu było co nie miara, gdyż mieliśmy tylko godzinę, na całą tą operację. Wszystko jednak poszło dość sprawnie i płynnie poza jednym, jedynym aspektem całego lotu, który mnie tak wnerwił, że myślałem, że wybuchnę.


Mianowicie z racji zmiany terminala z międzynarodowego na lokalny musieliśmy zapłacić jakiś tam dziwny podatek lotniskowy. Nie żeby mnie to jakoś zadzwiało, ale jedyną akceptowalną formą płatności była...gotówka.

Tak, tak - gotówka i to tylko wyrażana w lokalnych talarkach. Z racji tej, że poprostu nie mieliśmy czasu wymienić pieniędzy musiałem iść do ściany płaczu (bankomat) i wybrać papierki, gdyż mastercard na pianią z obsługi nie robił żadnego wrażenia. Tak czy owak, co mnie tak wkurzyło to fakt, iż linia lotnicza nie doliczyła tej durnej opłaty w cenie biletu, więc jakby ktoś chciał latać z LionAir to niech ma to na uwadze.

Sam pobyt na bali był magiczny, ambientowy i pełen relaksu. Z dala od wszystkiego można było poczuć klimat tej uroczej wyspy. Jedyne co było dziwne to spędzanie świąt, które u nas są raczej pełne śniegu, w klapeczkach i krótkich portakch... Zobaczcie zdjęcia - mikołaj na słoniu nas powalił :-)

Dominującą religią na Bali jest Hindu, więc mini kapliczki były nawet w hotelu (na zdjęciu moja córka)



Lokalne wyroby rzemiślnicze były do kupenia prawie, że wszędzie...piękne!


Pojechaliśmy do loklanego ZOO. Pomimo tego, iż nie było zbyt duże to jednak było przeurocze! Zupełnie inne niż nasze w Polsce. Tutaj można było być bardzo blisko zwierząt, rzecz jasna tylko tych, które nie potraktują nas jak swoje śniadanie - moja córka dla przykładu karmiła słonia bananami.

Drobne dodatki dodawały blasku balijskiemu ZOO


Dominika nie mogła się powstrzymać żeby "nie pogadać" z papugą.


Ten gibon to robił co w jego mocy, aby nam się przypodobać.


Jak wspomniałem wcześniej - widok mikołaja na słoniu był bardzo wyjątkowy - wkońcu to były święta Bożonarodzeniowe!



Lokalny rzęźbiarz... raczej nie wstawał :)

Niektóre z wyrobów tego Pana.

To dopiero były małe złodziejaszki. Co tylko szeleściło lub mieniło się kolorami...ciach i nie ma!

Jak widać nawet bilet mi porwały

Oto świątynia tych małych żłodziejaszków

A tutaj jeden w akcji ze mną


Udało nam się uwiecznić lokalną ceremonię

Basen hotelowy


Widok z balkonu w hotelu

Oczywiście nie mogło zabraknąć sławnego Bali Dance






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz